Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

(1898-1984)
Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik

PK

Na Górze Przemienienia. Wrażenia z pielgrzymki do Ziemi świętej. Na dzień 6 sierpnia.

Było to w pierwszym dniu naszego pobytu w Nazaret. Ledwośmy trochę odetchnęli, a tu już znowu w drogę. Jedziemy na górę Tabor. Jeszcze są dwa miejsca wolne - mówi nam O. Wikary. Korzystamy chętnie z nadarzającej się okazji. Wygodnym autem za 25 piastrów (12 zł) to chyba nie drogo. Jedziemy doskonałą szosą górską. Na szczycie ukazuje się Nazaret raz jeszcze w swej wspaniałości. Morze płaskich dachów, poprzerzynanych zielenią palm i cyprysów wysmukłych. Nad wszystkim jednak króluje dostojna bazylika Zwiastowania. A słońce na niej wygrywa tęczę przecudnych barw i kolorów...

Zjeżdżamy do doliny Ezdrelońskiej. Przerzyna ona Galileę od wschodu ku zachodowi. Ze wszystkich stron otaczają ją góry skaliste. Rzadko który skrawek ziemi patrzał na tyle wypadków dziejowych, co dolina Ezdrelońska. Na jej polach walczyły prawie wszystkie narody od Egipcjan począwszy, a skończywszy na Francuzach. Tu bowiem Napoleon odniósł świetne zwycięstwo. Tu wreszcie podczas ostatniej wojny pułki tureckie zdziesiątkował ogień zaporowy angielskiej artylerii.

Teraz leży owa dolina spalona i szara. Ciszę grobową przerywa jeno odgłos naszego motoru. I wiatr tylko łka żałośnie w rozpadlinach skalnych. I łkaniem swym wtóruje jękom pogrobowym poległych tu bohaterów. Wszystko minęło. Minęły boje krwawe, jęki rozpaczy i triumfy chwały. Pokryte wszystko płaszczem zapomnienia...

A jednak to szmat ziemi żyznej i urodzajnej. Toteż coraz częściej wykupują ją Żydzi od miejscowych Arabów. Mnożą się kulturalne osiedla kolonii żydowskich na wzór europejski. W ślad za kulturalnym kolonistą żydowskim, kroczy moda i zniekształca stare obyczaje. Pod El Fule spotykamy chłopców żydowskich na boisku. Z zacietrzewieniem grają w piłkę nożną. Przypatrują im się Żydóweczki. I one się modernizują. Zdążyły sobie już obciąć włosy, idąc za przykładem chłopczyc europejskich.

Coraz bardziej zbliżamy się do góry Tabor. Na jego szczycie lśni kopuła bazyliki Przemienienia. Cała skąpana w blaskach słonecznych zsyła nam swe pozdrowienie. Góra Tabor, podobna do piramidy ściętej u wierzchołka, jest ostatnią kończyną gór galilejskich. Nie jest zbyt wysoka. Ma jednak ten urok, że stoi osobno. Dojeżdżamy do Dabrath. Maleńka ta osada leży już u stóp Taboru. Na pastwiskach tłoczą się stada owiec. Beczą i pierzchają na wszystkie strony. Przestraszył je warkot motoru. Pastuchowie zwołują je krzykiem gardłowym. Wywijają przy tym spalonymi od słońca ramionami.

Młocka odbywa się wszędzie na dobre. Osiołki poczciwe ciągną wkoło sanie po stercie jęczmienia. Słoma się kruszy na sieczkę. Sieczkę podrzuca się widłami w górę. Wiatr unosi słomę, a ziarno pozostaje. Felachowie półnadzy, ujrzawszy nas, podnoszą obojętnie zapylone oczy. Potem znowu wracają do swej mozolnej pracy. Mijamy źródło dziewięciu Apostołów. Według podania pozostali przy nim Apostołowie. Z trzema zaś poszedł Chrystus w górę. Przy tym źródle uzdrowił też Zbawiciel opętanego. Uczynił to na prośbę nieszczęśliwego.

- Jeśli możesz, ratuj nas, litując się nad nami, wołał zrozpaczony ojciec. I rzekł Jezus: Głuchy i niemy duchu, ja tobie rozkazuję, wynijdź z niego a nie wchodź weń więcej. A zły duch, targnąwszy nim bardzo, wyszedł, chory zaś padł jakby martwy.

Jedziemy wzwyż. Motor sapie ze zmęczenia. Wypluwa kłęby cuchnącej benzyny. Charczy stalowymi zębami przenośni. Wije się jak wąż po dwudziestu zakrętach. Potrzeba tu dużo zimnej krwi i przytomności umysłu. Jedno tylko niedociągnięcie - a runęlibyśmy w przepaść... Nie lękamy się. Dżama Jussef jest dobrym kierowcą. Znają go wszyscy w Nazarecie. Choć młody, ale doświadczony, a oczy ma sokole. Zbocza góry pokryte są gęstymi zaroślami. Jedziemy ciągle wzdłuż gajów pełnych dzikich orzechów i dębów rozłożystych. Na ziemi zaś wyrastają pośród głazów mirty, szatnije, ruta, krzaki dzikiej róży.

Charczenie motoru wystraszyło szakala. Ucieka i ginie w za-[s. 467]roślach. Opowiada nam Jussef, że dzikiego zwierza tu dużo. Są tu nawet tygrysy i lamparty!

Podjeżdżamy pod bramę klasztorna.. Dajemy trąbka, sygnały. Otwierają. Wierzchołek Taboru to maleńka płaszczyzna, spadająca lekko ku zachodowi. Niema tu dużo drzew. Tylko drogi wysadzone są smukłymi cyprysami. Za to trawy tu bujne i wonne.

O. Gwardjan prowadzi nas do bazyliki Przemienienia. Jest to najmłodsza świątynia zbudowana w Ziemi św. Po ukończeniu wojny światowej kardynał Giustini poświęcał kamień węgielny. W 1924 r. zaś Kard. Giorgi ją konsekrował. Jeszcze nadchodzą skrzynie z Włoch, pełne kosztownych ozdób i przyborów. Przyznać należy, że architekt Barluc dokonał tu wprost genialnego dzieła. Całość przedstawia się tak imponująco, że opisać trudno. Jedna rzecz uderza. Gra barw i blasków promiennych w bazylice. Jak gdyby artysta chciał zakląć w jej wnętrzu glorię Przemienienia... Promienie słoneczne wpadają przez kolorowe marmury w oknach.. Ich barwy zlewają się w jedną niesłychanie subtelną, całość. Szczególnie, gdy padają na wielką figurę Chrystusa w apsydzie. Obraz, jakiego się nie zapomina. Chrystus w górę wzniesiony, cały w blaskach nadziemskich - promienny. Wszystko jakby na jawie. Oblicze Jego rozjaśniło się jako słońce. A szaty Jego stały się jako śnieg.

Jesteśmy oszołomieni pięknem i dostojeństwem świątyni. Klękamy przed wielkim ołtarzem. Tu czas i miejsce na krótkie rozmyślanie. Na tym oto miejscu modlili się trzej Apostołowie Piotr, Jakub i Jan. I Chrystus modlił się z nimi społem. W tym nagle krąg rażącego światła otoczył Jego postać. Oczy jaśniały jak gwiazdy, a oblicze płonęło jak słońce. Ciało jego było przejrzyste, promienne. Stopy zdawały się nie dotykać ziemi. I piękniejszy był nad wszystko, co jest stworzone. I majestat i pokój dziwny spływał z świętego oblicza.

Uczniowie patrzą z trwogą i zachwytem. W krąg światła, otaczający Chrystusa, wchodzą dwie nowe postacie. Jednemu z nich tryskają z czoła dwa promienie światła. Drugi zaś odziany długim płaszczem prorockim, a oczy ma płomienne. Stanęli przed nimi wyraziście i blisko. Toteż apostołowie poznali ich od razu. A oto ukazali im się Mojżesz i Eljasz, z Nim rozmawiający.

Dusze apostołów zalewało szczęście beż granic. W tej oto chwili widzieli, słyszeli i smakowali, czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani do serca ludzkiego nigdy nie wstąpiło... Odezwał się Szymon Piotr pełen zachwytu: Panie dobrze nam tu być. Jeśli chcesz, uczynimy tu trzy przybytki. Tobie jeden, Mojżeszowi jeden i Eljaszowi jeden.

Nie dokończył św. Piotr tych słów. Zaczęły się dziać rzeczy, przezeń nigdy nie widziane. Oto obłok jasny zakrył ich. A z obłoku dał się słyszeć głos: Ten jest Syn mój miły, w którym sobie upodobał, jego słuchajcie. Apostołowie zadrżeli. Padli na twarze i bali się bardzo. Aż oto przystąpił Jezus do nich. I pochylił się nad nimi, a dotknąwszy się ich, rzekł im: Wstańcie, a nie bójcie się. Do dziś nie mogę odżałować, że na Taborze nie odprawiłem Mszy św., ale samochód czekał. Musieliśmy wracać jeszcze tego dnia. Msza św. na Taborze! Tego szczęścia doznał X. bp Hołoniński. Opisuje je on w swych Wspomnieniach: „Na wierzchu min, ocienionych terebimem, pod rozpiętym szalem jak baldachim, odprawiłem Mszę św. o Przemienieniu. Śliczny i rozrzewniający był to widok, bo ranek bogatą się purpura przyodział, ranek piękny, ranek wschodni i ta ofiara spełniona wśród pustyń, rozwalin i lasów, pełnych dzikiego zwierza, i ci klękający w cichości zakonnicy, którzy w pobożnej skrusze, schylali głowy ku ziemi, to znowu wzrok obracali ku niebu, jakby się spodziewali ujrzeć Chrystusa, rozmawiającego z Mojżeszem i Eljaszem...”.

Po wyjściu z bazyliki O. Gwardjan oprowadza nas po ruinach. Częściowo są jeszcze pokryte ziemią. Częściowo odgrzebali je pracowici zakonnicy. Znaleziono tam przy tym cenne niektóre rzeczy i pamiątki. W osobnym muzeum je oglądamy. Od starszych monet począwszy, a skończywszy na wyrobach z miedzi i brązu. Budowały tu wszystkie prawie wieki. Za Flawjusza była tu twierdza. Żydzi do niej się schronili w czasie powstania przeciw Rzymianom. Pokazują nam ogromny miotacz kamieni - armatę starożytności. To właśnie z tych czasów.

Później budowano tu kościoły i klasztory. Niszczono je i palono. Stróżami świętości Taboru byli na przemian Benedyktyni, Bazylianie, Paulini, Templariusze. Wymordowano jednych, przyszli drudzy - straż pełnić świętą na stokach Taboru...

Nasz dostojny przewodnik pokaźnie jeszcze różne groty poniżej wierzchołka. Mieszkali w nich kiedyś pustelnicy. Nawet ławy kamiennej tam nic widać. Za to w wydrążeniach przechowuje się zimna woda deszczowa. Do niej skrada się zwierz wszelaki. Zaczaiwszy się tu, upolować go nie trudno.

Zmęczeni i spragnieni idziemy do Casa Nuova. Cały ten gmach jest wzniesiony własnoręcznie przez zakonników. Nawet wszelki sprzęt wewnętrzny jest ich wyłącznym dziełem. W toku rozmowy dowiadujemy się, że wśród zakonników tutejszych znajduje się braciszek - Polak. Polski stróż Taboru. Szkoda, że go niema w klasztorze. Poprowadził dwóch pielgrzymów w stronę Genezaret.

Wierzchołek Taboru słynie również z wspaniałego widoku, który się roztacza dokoła. Widok iście królewski! Wprost na południe wznosi się imponujący mały Hermon. U jego stóp Naim. Tam, gdzie Zbawiciel wskrzesił syna ubogiej wdowy. Dalej Endor, słynne z czarownicy endorskiej, którą o swe losy pytał zrozpaczony Saul. Dalej rysują się ponure grzbiety gór Gilboe, spowite w mgle błękitnej. Tam porzucili tarcze mocarzeIzraela, tam Saul i Jonatan, prędsi jak konie, mocniejsi jak lwy, polegli w bitwie. Obok błękitnieją w dali Góry samaryjskie.
Widać całą dolinę Jordanu, góry Gilead i Basan. Zdala błyszczy jezioro Genezaret. Za nim podnosi śnieżną swą głowę Hermon wielki, pokryty u szczytu białą chmurą. A oto wszystko skąpane w blaskach zachodzącego słońca. Oparty czołem o misternie kute liście winogradu z miedzi, patrzę długo na te cuda. Teraz dopiero zrozumiałem, czemu Chrystus Tabor wybrał, aby uchylić rąbek swej chwały niebieskiej.

Ach, czemu to już słońce czerwienią purpury powleka góry, doliny? Czemu już wracać trzeba? Panie, dobrze nam tu być...

X. Posadzy [s. 468]


Druk: „Przewodnik Katolicki” 32(1928), s. 467-468.

Drukuj cofnij odsłon: 14791 aktualizowano: 2012-02-03 14:55 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone